niedziela, 31 sierpnia 2014

Fotografia kulinarna moja historia

Ten post jest pisany na konkurs związany z blogiem Kingi, który właśnie skończył roczek. Z wielką przyjemnością zamieszczam na moim blogu piękne zdjęcia Kingi za zgodą autorki .
Na czym polega konkurs TUTAJ
W jaki sposób zapisać się na kurs fotografii kulinarnej TUTAJ


Jest rok 1988 jestem mężatką i młodą mamą. W kraju panuje  komuna. Sprzęt fotograficzny o ile jest to bardzo drogi. Na początku fotografował mój mąż. Mieliśmy w domu aparat analogowy marki Zenit, statyw i obiektywy. Sprzęt foto ważył chyba z tonę. W pokoju teścia pełno srebrnych pudełek z filmami fotograficznymi butelkami z odczynnikami, kuwety do kąpania zdjęć. Teściowa pamięta czasy gdy łazienka na długie godziny zablokowana zamieniała się w ciemnie fotograficzną a zdjęcia  były wywoływane przy tajemniczym czerwonym świetle. Wtedy każdy wytrawny fotograf potrafił wywoływać zdjęcia a  fotografowanie przynajmniej w mojej rodzinie  to było męskie zajęcie . Mieliśmy  sporo fajnych zdjęć rodzinnych.
Zawsze marzyłam o tym żeby robić zdjęcia. Pamiętam z dzieciństwa chodziłam  do czwartej klasy szkoły podstawowej, nie nie miałam jeszcze  aparatu to była  rzecz nie osiągalna. Każdego miesiąca  biegłam do kiosku by kupić kolejny egzemplarz miesięcznika "Poznaj świat". Fascynowały mnie opisy egzotycznych podroży.Na końcu gazety był zawsze przepis kulinarny z dołączonym zdjęciem. Do tej pory mam przed oczami obraz wielkiego ciemnego tortu oblanego błyszczącą czekoladą. Pod zdjęciem przepis na " meksykański tort czekoladowy" wówczas jeszcze tego tortu nie upiekłam byłam na etapie przekładania słonych krakersów kremem kakaowym - pychota. Przepis na tort zaginął wraz z gazetą do tej pory nie poznałam jego smaku. Nie przypuszczałam, że marzenia z dzieciństwa się spełnią bo przecież uwielbiam kombinować w kuchni, robię zdjęcia i prowadzę bloga kulinarno - roślinnego. Zawsze lubiłam piękne fotografie, te ulotne chwilę zatrzymane w kadrze, sceny które już nigdy się nie powtórzą oraz te skomponowane specjalnie tak  jak malarz, który tworzy swe dzieło na płótnie. Tutaj zamykam je w tajemniczej skrzynce na małym kawałku plastiku....oglądałam więc te fotografie i tylko oglądałam nigdy nie odważyłam się wziąć owego Zenita do ręki i zrobić zdjęcie. Dlaczego? Przecież czułam fotografię. Zawsze uważałam, że jestem a- techniczna a aparat to skomplikowana maszyneria  w której trzeba ustawić czas, ekspozycję o zgrozo załadować film do kasety. Wtedy robiliśmy to pod kocem by się nie naświetlił. W tamtych czasach była to jak wspomniałam domena facetów, wyjątek Zofia Nasierowska, Annie Leibovitz oraz może kilka innych mniej znanych kobiet.
Jak to się stało, że teraz robię zdjęcia? Minęło jeszcze sporo czasu zanim to nastąpiło. Odchowałam dzieci, założyłam ogród. Z nieuprawianego ugoru zaczął powoli wyrastać zielony świat. pojawiły się piękne rośliny. Zaczęłam zdawać sobie sprawę z ulotności tego miejsca. Mijały pory roku a wraz z nimi przekwitały kwiaty za każdym razem zdarzało się coś innego. Chciałam zatrzymać te chwile lecz nie potrafiłam fotografować. Prosiłam więc męża, facet wiadomo za fotografowaniem kwiatów nie przepadał. Jeżeli nawet fotografował coś na moje zlecenie  to w końcowym efekcie było to jego spojrzenie. Zrozumiałam wtedy, że mam te  obrazy w oczach wystarczyło tylko posłużyć się narzędziem. Odważyłam się więc pewnego dnia i z załadowanym filmem ruszyłam do ogrodu robić zdjęcia moim kwiatom, parę słów instrukcji jak się to ustrojstwo obsługuje i przepadłam na parę godzin. Potem było drżenie rąk przy otwieraniu koperty z wywołanymi zdjęciami. Niepewność czy wszystkie są do kitu? Nieostre? Szału nie było totalnej klęski też nie. Zaczynam więc fotografować z rozwagą, nie można szaleć film ma tylko 36 zdjęć a ich wywołanie też kosztuje sporo. Potem w sklepach pojawiają się aparaty kompaktowe bardzo proste w obsłudze..chcesz zrobić krajobraz ustawiasz obrazek, przyrodę - kwiatuszek itd. nadal tylko 36 klatek i oczekiwanie na wywołanie.. robię wtedy dużo zdjęć uczę się na własnych błędach. Mieszkam w małym miasteczku. W bibliotece żadnych książek na temat fotografii. Czuję się jak Nikifor  skądinąd z pobliskiej Krynicy, który ma kredki i wielką chęć rysowania.  Kolejny etap to kompakt cyfrowy. Żegnajcie limity na zdjęcia. Kupuję Lumixa Panasonica LZC  i jestem w niebie. Karta pamięci zapełnia się błyskawicznie potem nocne przeglądanie zdjęć. Dzięki internetowi odkrywam blogi fotograficzne Chrisab, Ivetki. W kwietniu 2008 zakładam własnego bloga. Dominującym tematem nadal są rośliny. Między kuchnią a brzegiem ogrodu to przejście z mojego ogrodu  z koszem pełnym własnych jarzyn i owoców do kuchni gdzie przygotowuje jedzenie. Stąd już tylko mały krok do fotografowania potraw. Piekę ciasta, gotuje nowe potrawy, przygotowuje mikstury z ziół. Układam na talerzach ozdabiam , zanim podam na stół wybiegam na taras do mojego studia w plenerze  i robię zdjęcia. Zniecierpliwione miny domowników nie mogących doczekać się powrotu potrawy ... bezcenne. Teraz gdy widzą na stole pięknie przystrojone danie pada pytanie czy już to sfotografowałam? Wreszcie dostaje w prezencie od męża lustrzankę cyfrową Cannon Eos 500 D . Znowu czuje się trochę nieswojo, muszę się przestawić i oswoić nowy sprzęt. Gdzie się podziały bajeczne kolory z mojego Lumixa teraz wiem, że nie były  naturalne. Doczytuję w internecie  o czasie, ekspozycji, złotym podziale. Nadal jednak czuję się jak fotograficzny Nikifor. Warsztatów fotograficznych jeszcze nie ma a kursy są drogie. Gotuję, tworzę bloga robię zdjęcia podpatruje jak to robią inni: Kinga z Green Morning uwielbiam jej delikatne i eteryczne zdjęcia i  Natalii z bloga Krew i mleko Bardzo podoba mi się styl starej nonszalanckiej fotografii, trochę nieuczesanej z lekkim rozgardiaszem. Staram się wypracować własny styl, chociaż wiem, że to nie jest łatwe. Chciałabym dowiedzieć się jakie błędy popełniam, jakich tajnych składników trzeba użyć - na pewno takie są by wyszło dobre zdjęcie. Lubię fotografować przy naturalnym świetle. Córki zrobiły mi specjalne blaty do ustawiania potraw. Od Kingi chciała bym nauczyć się robienia dobrych zdjęć,( zdaję sobie sprawę, że do tego potrzebny jest wrodzony talent i nieograniczona kreatywność), takich z mgiełką i tajemnicą ,bardzo romantycznych i jednocześnie przyjaznych i przejrzystych z dobrą energią, emanujących spokojem. By widz miał ochotę zjeść..Właśnie co? Zdjęcie czy potrawę?

Początki mojego fotografowania:

rok 2008


rok 2009

rok 2010




rok 2014

 Znowu wszystko robię za pięć dwunasta mam nadzieje, że zdążę na konkurs to już ostatnie chwile.



piątek, 29 sierpnia 2014

Octy i osty to już koniec lata.


Koniec lata zapowiadają osty. Po przekwitnięciu ich puszyste nasiona ulecą gromadnie rozsiewając się po okolicy. To wszędobylskie babie lato. Zapowiedź kolejnej pory roku. Postanawiam zrobić ten nietypowy bukiet kłując się przy tym niemiłosiernie, dostępu do delikatnych różowych puszków bronią ostre kolce.

Gdy  już jesteśmy przy ostach, pod koniec lata..nie może zabraknąć octu...np jabłkowego, świetnego do sałatek jako bardzo zdrowy zakwaszacz...Wystarczy pokroić kilka jabłek, mogą być ich  skórki..potem zalać w słoiku przegotowaną wodą..w proporcji na szklankę wody dwie łyżki cukru..przykryć płótnem i czekać ok 3 tygodni..trzymamy w cieple...w sklepie za małą buteleczkę zapłacicie ok. 7 złoty.
Więcej o octach i rarytasach takich jak  np: pomidorowy przeczytacie u Inez specjalistki octowej TUTAJ 



W ogrodzie mnóstwo warzyw, fasola pnąca rozpięta na leszczynowych patykach  nadaje warzywniakowi  tajemniczości. Warzywnik nie może też obyć się bez swojskiego słonecznika wędrującego swym ogromnym talerzem za słońcem. W tym roku przecież nie siałam słoneczników skąd  ten się wziął ? Nie wiem.






W tym roku sporo grzybów w lesie.

czwartek, 28 sierpnia 2014

Cudowna calendula - olejki i oliwki - regeneracja skóry po słonecznych kąpielach.



Przyjechała  siostra, zajrzała w drodze z włoskich  wakacji. Było wspólne gotowanie, tym razem naleśniki ze szpinakiem i te drugie bardzo pyszne z pomarańczami.




Naleśniki z pomarańczami
Potrzeba:
25 dag ( półtorej szklanki mąki pszennej)
2 jaja
2 szklanki mleka
cukier wanilinowy - 1 łyżka
kieliszek koniaku
tłuszcz do smażenia
 Nadzienie:
skórka otarta z dwóch pomarańczy
10 dag masła lub w wersji  bez masła serek homogenizowany naturalny
cukier puder
 4 łyżki likieru pomarańczowego



Z mąki, jaj i mleka, cukru wanilinowego robimy gładkie ciasto naleśnikowe, wlewamy koniak, mieszamy zostawiamy na godzinę. Następnie naleśniki smażymy na gorącej patelni z małą ilością oleju z obydwu stron na złoty kolor. Z pomarańczy ścieramy skórkę dodajemy do masła i cukru lub  do serka i cukru. Dodajemy likier pomarańczowy i tak przygotowanym kremem smarujemy naleśniki. Posypujemy cukrem pudrem.





 Siostra przywiozła ze sobą włoskie mazidło na ukojenie spalonej słońcem skóry. Potwierdziła, że specyfik działa naprawdę  świetnie, wcale mnie to  nie zdziwiło  na pierwszym miejscu na opakowaniu jako główny składnik była wymieniona calendula czyli nagietek, balsam  przynosił po ekspozycji słonecznej natychmiastową ulgę. Głębokie odżywienie dzięki nagietkowi który jak napisano na opakowaniu daje poczucie ulgi od razu dzięki swoim wspaniałym właściwością kojącym. Coś w tym jest, że znane firmy korzystają z nagietka. Kocham ciepło i słońce. Jedni używają filtrów przeciw słonecznych np : 50. Ja z moim nagietkiem czuję się bezpieczna. Jak więc tu nie robić samodzielnie specyfików z tej rośliny. Domowych leków i kosmetyków ze stu - procentowym wsadem z nagietka.
W przerwach na deszcz zbieram mój nagietek, podsuszając tylko  odrobinę na słońcu by obsechł z deszczu. Prawidłowo powinno się go zbierać po trzech słonecznych dniach. Przy dzisiejszej pogodzie jest to nie możliwe tj ta trzydniowa zasada. Mój  ususzył się pięknie, zachował swą intensywną pomarańczową barwę. Teraz zwłaszcza  pod koniec lata, wiem że tegoroczne nas nie rozpieszczało nadmiarem słońca  możemy  w naturalny i skuteczny sposób zregenerować naszą skórę po wakacyjnych wojażach



Najprostszymi specyfikami  do samodzielnego zrobienia z nagietka są oleje i oliwki.
Robimy olejek nagietkowy:
Zerwane w  słoneczny dzień rozwinięte kwiaty nagietka  te pomarańczowe wkładamy do idealnie umytego słoika lekko ubijamy i stawiamy na słonecznym miejscu. Po trzech - czterech dniach zawartość słoika odciskamy przez gazę, przelewamy do małych buteleczek i trzymamy w chłodnym miejscu.
Olejek ten zmiękcza wysuszoną skórę stóp i łokci oraz dłoni. Łagodzi podrażnienia wywołane opalaniem, goi poparzenia i spękany naskórek. Świetnie nadaje się do nawilżania cery przesuszonej po lecie, szarzejącej się i zmęczonej.



Robimy oliwkę nagietkową
3- 4 łyżki wysuszonych intensywnie pomarańczowych płatków nagietka zalewamy w czystym słoiku połową szklanki oliwy z oliwek lub oleju kukurydzianego. Słoiczek trzymamy przez dwanaście dni w ciepłym miejscu i często nim potrząsamy aby składniki się wymieszały. Następnie oliwkę przecedzamy przez wyjałowioną gazę, przelewamy do butelek z ciemnego szkła.
Oliwkę tę stosujemy do pielęgnowania skóry suchej lub przesuszonej  ze skłonnością do złuszczania się naskórka np: po opalaniu. Można też jej używać do smarowania popękanych pięt, łokci, dłoni. Zmieszana z żółtkiem i sokiem cytrynowym stanowi  świetną odżywkę do włosów suchych, łamliwych i z rozdwajającymi się końcówkami.



Z butlami pełnymi specyfiku nagietkowego możemy jeszcze spokojnie korzystać z ostatnich słonecznych kąpieli... wszak .zapowiadają ciepło lub zregenerować naszą skórę po wakacyjnych wojażach.


czwartek, 14 sierpnia 2014

Jabłkowy szał. Cały dzień z jabłkiem.


 



Kolejna świetna akcja Inez w której biorę udział. Jak tu nie propagować naszych wspaniałych jabłek. Zwłaszcza, że jedno z bardziej znanych tzw zagłębi jabłkowych w Polsce jest ode mnie rzut beretem w Łącku. Więcej o konkursie jabłkowym przeczytacie TUTAJ  
Zgłaszam więc  swój akces, zwłaszcza, że   mamy parę drzew jabłkowych. Owocują wprawdzie co drugi rok ale są nie pryskane i ekologiczne... Jak to było rok temu: TUTAJJABŁKOBRANIE Tego lata jest trochę mniej owoców  ale coś zawsze będzie, chętnie się podzielę jesienią z kimś z bliskiej okolicy kto doceni ich walory.... jak na razie sąsiedzi wolą te piękne sklepowe.. Do rzeczy. Jedzenie jabłek jest teraz na topie za sprawą polityków. Jak dotąd te bardzo smaczne, zdrowe owoce w przyzwoitej cenie, dostępne są przez cały rok. Z tymi sezonowymi jak truskawki czy czereśnie cenowo bywa rożnie tzn zapłać dużo i się do syta najedz bo będą dopiero w przyszłym roku.Warto podpiąć się pod ogólnopolski trend propagowania jedzenia jabłek. Można jabłka  wprowadzić na cały dzień do naszego jadłospisu i wcale nie musi to być tylko smakowite chrupanie pysznego owocu. zaopatrzeni w parę kg ulubionych jabłek, ja lubię te soczyste i kwaskowate, stare odmiany koszteli lub  nowoczesne rubiny o lekko żółtym słodkim miąższu.
Zaczynamy dzień od śniadania:
Surówka piękności Heleny Rubinstein.
Bardzo prosta i szybka do wykonania. Ilość składników wybieramy na oko w zależności od upodobań.
Potrzebne będą;
Jabłko, płatki owsiane, odrobina miodu, sok z cytryny, jogurt, kefir bądź mleko.
Wieczorem płatki owsiane zalewamy chłodną, przegotowaną wodą dodajemy miód i zostawiamy na noc. Rano dodajemy sok z cytryny, starte na tarce o grubych oczkach jabłko, mleko lub jogurt, ulubione musli bądź orzechy. Po kilku dniach jedzenia nasze włosy, skóra i paznokcie wypięknieją.
Drugie śniadanie po prostu jabłko.



Obiad:
Zupa jabłkowa taka na poważnie inna niż kompot jabłkowy z makaronem.
Potrzeba:
łyżka masła
2 szalotki
mały kawałek imbiru
pół łyżki curry
2 duże jabłka
1 ziemniak
pół szklanki mleka
4 szklanki bulionu z kurczaka
mały kubek śmietany
sól, pieprz do smaku.

Jabłka obieramy, usuwamy gniazda nasienne i kroimy w kostkę. Obrane ziemniaki również. Szalotkę drobno siekamy, imbir ścieramy na tarce. W rondlu rozgrzewamy masło i wrzucamy do niego szalotkę. Smażymy aż zmięknie. Dodajemy imbir i curry smażymy mieszając jeszcze minutę. Dodajemy jabłka i ziemniaka, wlewamy bulion i gotujemy do miękkości ok 10 minut. Zdejmujemy z ognia i miksujemy na gładko, doprawiamy, podajemy w miseczkach z kleksem śmietany.

Drugie danie :
(Podaję przepis na konkurs:  Jabłkowe danie obiadowe:)
 Kotlety wieprzowe z jabłkiem i chorizo
Potrzeba:
4 kotlety wieprzowe
2 ząbki czosnku
łyżeczkę nasion kopru włoskiego ( już wiem co mam zrobić z moim z ogrodu – ususzyć  nasiona)
3 gałązki tymianku lub pół łyżeczki suszonego (jak ktoś nie lubi bardzo ziołowo to szczyptę)
5 listków szałwii lub szczypta suszonej
2 łyżki oliwy z oliwek
łyżkę czerwonego octu winnego lub waszego ulubionego...np: pomidorowego będzie super!
łyżkę masła
2 cebule
3 jabłka - kwaśne
kawałek kiełbasy chorizo lub innej podsuszanej
sól pieprz do smaku

Sos:
2/3 szklanki octu balsamicznego
łyżeczkę galaretki z czerwonej porzeczki  ewentualnie kwaśne powidła śliwkowe w zastępstwie porzeczkowej galaretki zmienią trochę smak ale zawsze można urozmaicić.
dużą szczyptę słodkiej papryki.
2/3 szklanki rosołu z kurczaka lub innego bulionu.
Kotlety ubijamy tłuczkiem, doprawiamy solą i pieprzem.
W moździerzu rozcieramy na pastę nasiona kopru, tymianek, szałwię i czosnek z odrobiną soli dodajemy oliwę, ocet pomidorowy, mieszamy i smarujemy mięso. Odstawiamy na 20 min do lodówki. W międzyczasie cebulę kroimy w kostkę, kiełbasę w plasterki, jabłka w kostkę. Smażymy to na rozgrzanym maśle najpierw cebulę gdy zmięknie dorzucamy jabłka a na końcu kiełbasę. Jeszcze pięć minut smażenia. Na osobnej patelni smażymy kotlety na rumiano. W garnuszku podgrzewamy ocet balsamiczy, zmniejszamy go do 1/3 objętości dodajemy galaretkę ewentualnie powidła, paprykę, bulion. Gotujemy dwie minuty. Na talerz rozkładamy kotlety dajemy na nie  jabłka i polewamy  sosem. Podajemy z ryżem.
Do tego surówka  jabłkowa z boczkiem to już czyste szaleństwo smakowe. Tutaj mamy chrupiące surowe jabłka i równie chrupiący smażony boczek

Potrzeba:
2 zielone jabłka
 pół małej główki kapusty włoskiej lub ćwiartkę dużej
12 plasterków boczku
szklankę orzechów laskowych
łyżeczkę octu jabłkowego
sól, pieprz do smaku, odrobina cukru
sok z połowy cytryny
Szatkujemy kapustę, trochę ją zgniatamy ręką. Na suchej patelni prażymy  orzechy. Siekamy. jabłka kroimy w plasterki skrapiamy sokiem z cytryny by nie ściemniały. Podsmażamy boczek i trzymamy w cieple. Na wytopiony tłuszcz wrzucamy kapustę przesmażamy ok 3 minuty na sam koniec jabłka i bardzo krótko smażymy dodajemy ocet jabłkowy doprawiamy solą, pieprzem odrobina cukru. wykładamy na talerz posypujemy boczkiem i orzechami.

Deser może prozaiczny :


ale uwielbiam: 
Jabłecznik (nic nie trzeba zagniatać bardzo szybki w wykonaniu)

Potrzeba:
2 szklanki mąki pszennej
2 czubate łyżki mąki ziemniaczanej
25 dag margaryny - rozpuścić
4 jajka
1 szklanka cukru pudru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
6 oczyszczonych jabłek
cukier wanilinowy, tłuszcz i tarta bułka do formy.

Do wystudzonej, stopionej margaryny dodajemy cukier. Połączone składniki dokładnie mieszamy dodając kolejno jajka, mąki z proszkiem do pieczenia. Formę smarujemy bułką tartą .Nakładamy połowę ciasta na nim układamy obrane i starte jabłka i przykrywamy resztą ciasta. Pieczemy w temp. ok 180 przez godzinę.

Na podwieczorek 


Bardzo zdrowy sok z jabłek, buraka i marchwi np ; po dwie sztuki przepuszczamy przez sokowirówkę dodajemy odrobinę soku z cytryny.


Jabłka z mojego ogrodu bez chemii i tym podobnych.